ENDER ENDER
166
BLOG

Do Indii 2 (Europa)

ENDER ENDER Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Rumunia

O piątej rano budzą mnie dzwony, w pośpiechu zanim się ktoś zdąży przyczepić składam namiot i bez śniadania ruszam dalej. Dość szybko zabieram się na granicę Żukiem, zresztą. 

Na granicy: 
-Dokąd? 
-Do Indii 
-Sam? 
-Tak 
-A jest z tobą madam? 
-Nie, sam -
dochodzę do wniosku, że celnicy mają nie po kolei 

             Nagabują mnie cinkciarze, ale znam cenę i to nie jest ich cena. Jakaś kobieta informuje mnie o autobusie, który zaraz będzie jechał do Aradu.Właściwie to przecież ja nie znam rumuńskiego !!  
             Z granicy już w strugach deszczu łapię stopa bezpośrednio do Bukaresztu. Kierowca, Niemiec kupuje mi obiad w knajpie dla tureckich kierowców, więc nie jest źle. Ciągle pada, drogi przedzierają się przez Karpaty, mijamy ruiny zamków i cygańskich robotników reperujących nawierzchnię. To już wygląda jak Indie. Później coś w rodzaju kurortu - zasypiam. 
             Trafiamy na autostradę - prosto do Bukaresztu. Tam dziwne zjawiska, prujemy, było nie było, 140 km/h, w końcu to autostrada, choć zaniedbana. Nagle mijamy jadącego rowerzystę. Kawałek dalej tuż przed nami autostradę przejeżdża chłopski wóz z koniem, tak po prostu - na skuśkę.  
             W Bukareszcie wysiadam w dzielnicy ambasad i spotykam fajną dziewczynę, którą na spacer wyprowadza dalmatyńczyk. Okazuje się, że to córka białoruskiego ambasadora. Dobrze mówi po angielsku, ale chyba za to zapomniała już swójego ojczystego języka.  
             Dzięki niej odnajduję dworzec Gara du Nord, pociągi do Bułgarii są drogie , 40000 lei i to dopiero rano - przegięcie. Nie zamierzam nocować w Bucuresti. Wreszcie w jakiejś kasie informują mnie, że można pojechać do bułgarskiej granicy w Giurgiu z dworca Gara Buc. Progressu.  
             Gliniarz poprzez przypadkowego tłumacza wyjaśnia mi jak tam dojechać metrem i tramwajem. Metrem do Victorii(1500 lei), później przesiadka na Eroi Revolutii i tramwajem 12 do pętli. W metrze spotykam jakąś parę wracającą z gór. Dziewczyna mówi po angielsku,a chłopak jest chyba zazdrosny. Jadę na gapę tramwajem. Między blokami mijam przycupnięty między blokami meczet - pierwsze oznaki zbliżającego się islamu.Są też cerkwie, wszyscy w tramwaju żegnają się od prawej jak szaleni.  
             Na pętli pełno cyganów i sfory psów. Ogólny syf, wiatr rzuca kurzem i papierami. Kobieta (privat security) pokazuje mi gdzie dworzec, idąc tam po drodze kupuje piwo, pociąg dopiero za dwie godziny, trochę się kręcę, ale krótko bo jeszcze kogoś skuszę i mnie nastuka.  
             Godzina drogi pociągiem kosztuje 3800 lei, niby mało, choć to tylko 100 km. Chcę się po prostu wydostać się jak najdalej z tego miasta przed zmrokiem.Na dworcu koczuje kilku kloszardów, którzy z zaciekawieniem obserwują gdy gotuję sobie chińską zupkę. Nie daję rady wszystkiego zjeść więc częstuje wychudzonego psa, ale ten nie chce tego ruszyć.  
             Jadę z dwójką radiowców z lokalnej stacji wracających z rajdów samochodowych, o których będą robić audycję. Mówią po angielsku, włosku, francusku i ... zarabiają po 90 dolarów.  
             Gdy dojeżdżamy nie ma problemów ze znalezieniem drogi, bo mam przewodników. Wokół jest ciemno i nieprzyjemnie - dzicz. W fastfoodzie nalewają mi wody (gazowanej) na później. To centralny punkt rozrywki w Giurdziu bo przypomina McDonalda, jak wyjaśnia mi radiowiec. Nie rozumieją, jak wielka to żenada.  
             Jakaś przypadkowa kontrola dokumentów, później jakiś pijany koleś, który oferuje mi nocleg. Czlowieczek jest mikrych rozmiarów, więc w zasadzie nie mam obaw, a że środek nocy, więc wolę zaryzykować jednego niegroźnego niż całe miasteczko nieznanego.  
             Gościu mówi: 
- Polonia - good men, i'm your friend, Romania - good men, Kanibali - no good. 
Później wyjaśnia mi że ma w dupie NATO (W Madrycie właśnie podjęto decyzję o przyjęciu Polski).  
             Gościu mieszka w mikro domku, z ojcem, którego budzi specjalnie, żeby mnie z nim poznać. Ojciec jest lekko zdezorientowany, wygląda jakby jeszcze nie wytrzeźwiał. śpię na wersalce i na pewno lepiej niż w namiocie, zresztą nawet toaleta jest turystyczna - w ogródku. 

Rumuński przypomina włoski. W każdym razie mówią "bon giorno". 
 

Bułgaria

Nawet nie liczę na śniadanie. Nie mogę się dogadać, jak daleko jest do granicy. Wreszcie ruszam według własnego rozumu i znajduję właściwe miejsce. Jest słonecznie, właściwie gorąco. Jem śniadanie siedząc koło miejscowych taksówkarzy. Jeden z nich próbuje podnieść mój plecak. Dobrze, że nie dostał przepukliny. 

Kawa, rogal i w drogę. Czekam kwadrans na celnika, ten długo ogląda mój paszport, szczególnie azjatyckie wizy. 
-Pistolet ? 
-Nie mam 
-Narkotyki? 
-Nie mam 
-Możesz iść
 

I po co tyle czekałem? 

             Polacy przewożą mnie samochodem przez Dunaj do Ruse w Bułgarii, ponieważ tej granicy nie można przekraczać na piechotę. Dalej nie chcą, zresztą bułgarskie pociągi są tanie jak barszcz. Cały kraj można przejechać za półtora dolara.  
             Znów słowiański kraj, czuję się tu bardziej pewnie, choć bieda gorsza niż w Rumunii. Po drugiej stronie spotykam grupkę stoperów z Czech próbujących przejechać most w przeciwnym kierunku. Brudni, opaleni, w zszarzałych, zakurzonych ubraniach. Objechali całą Turcję, teraz wracają do domu. Mówią, że jest 'piknie'.  
             Łapię pociąg, który wlecze się w tempie spacerowym. Pola, lasy, czas się wlecze. Mam wrażenie, że już to gdzieś widziałem, chyba jak byłem mały, w latach osiemdziesiątych, gdy jeździłem z rodzinką na wczasy.  
             W Starej Zagorze robię przerwę na piwo i frytki. W Bułgarii frytki je się z białym serem, a piwo marki Zagorka kosztuje grosze. Pachnie tu jeszcze komuną, a ludzie zarabiają marnie. Jednak ogólnie jest sympatycznie.  
             Poznaję kilkoro miejscowych nastolatków, którzy mówią po angielsku. Czuję się jak westman, opowiadam młodemu metalowi o koncertach, na których byłem. Tutaj nic nie przyjeżdża.  
             Wsiadam w pociąg do Svilengradu pełnego cyganów przemycających szczeniaki i co się da. Hałas i zamieszanie. Cyganie biegają z jednego końca wagonu na drugi. W jednym z przedziałów siedzą goście z zachodu jadący do Istanbułu. Wyglądają na zastraszonych, nie rozmawiam z nimi.  
             Ogólnie dobrze, że jest paru normalnych ludzi, z którymi można pogadać po rosyjsku, czy po angielsku. Poznaję studentkę rusycystyki - Natalię, więc nie nudzę się totalnie.  
             W Svilengradzie wysiadam już nocą. Jacyś ludzie chcą mnie dowieźć do tureckiej granicy za odpowiednią opłatą, ale wolę za te pieniądze zjeść dobrą kolację. W parku znajduje się restauracja w południowym stylu, jest ciepła noc, a jedzenie wyjątkowo tanie. Przy stolikach siedzą ludzie, którzy donikąd się nie spieszą. Jem kolację, piję piwo, wszystko za dwa dolary. Jest śmiesznie, bo gdy Bułgarzy na tak kiwają głową na boki, a na nie przytakują. Także trochę jest to pokręcone.  
             Gatka szmatka. Szmatka to po bułgarsku wariat, spyrka - przystanek, rozbirac - rozumieć.  
             Kilka godzin później idę spać, rozbijam namiot kawałek dalej, przy zardzewiałym rosyjskim Migu. 

ENDER
O mnie ENDER

zbyt szczery

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości